Autor: Wiktor Wiktorowicz
Korekta: Małgorzata Nowak
Zdjęcia w tekście: Autor
Nie było to w Sofii ani w Waszyngtonie, ani też na śnieżnych połaciach Tobolska. Była to Pensylwania. Huk wystrzałów poruszył polityczne płyty tektonicznie, dając początek nowemu amerykańskiemu herosowi oraz zapisując na kartach historii kolejnego Herostratesa, choć były prezydent USA ma się do biblioteki aleksandryjskiej jak Sas do Batorego.
Trump, niczym pierwowzór amerykańskości, podnosi pięść na tle gwiaździstej flagi, która onegdaj symbolizowała wolność, kiedy jego rywal po fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych mylił nazwiska dwóch prezydentów. Powiedzieć, że eksprezydent spija śmietankę wyborczą, to nie powiedzieć nic. O ironio, znalazłem porównania zdjęcia z wiecu do zdjęć z okrytej niesławą Iwo Jimy… Pozycja Trumpa wydaje się być ugruntowana. Wpierw debata, następnie szczyt NATO, a obecnie nieudany zamach. Niedawny pat błyskawicznie przeistoczył się w mata, a nową partię otwiera Kamala Harris.
Co do samych szczegółów zamachu: wydaje mi się, że zagłębianie się w teorie spiskowe nie przysporzy nikomu pożytku. Z ustaleń FBI wynika, że atak na wiecu wyborczym Trumpa w Pensylwanii był zamachem i tego się trzymajmy, mimo że nie wolno ulegać treściom nad wyraz naiwnym, jakimi media potrafią karmić lud. To polityka, a polityka jest brudną grą, czasem krwawym hazardem, który rządzi się swoimi prawami.
Dlatego póty krążymy w meandrach niepewnych informacji, warto zająć głowę tym, co pewne, a pewna jest artykulacja zjawisk społecznych.
Pada strzał, informacja trafia w obieg – co dalej? Republikanie otwierają kolekcję drogich win tak entuzjastycznie, że korek wpada im do butelki, demokraci zaś próbują schować głowę w piasek. Kolejne pogłoski o tajnych instrukcjach dla lewicowych amerykańskich mediów wychodzą na jaw.
Zaserwowano nam dezinformację, marynowaną w populizmie, gotowaną w przelewającym się garnku antagonizmów. Pesymizmu przysparza fakt, że to my, obywatele, w tym garnku obcujemy na co dzień. Wydarzenia polityczne można potraktować jak kuchcika, który zmniejsza bądź zwiększa ogień, zależnie od wagi fenomenu.
Na przekór wszystkim i wszystkiemu gatunek ludzki prze do przodu. Niedawno podano do mediów informację o odkryciu jaskiń na księżycu, które działałyby jako schronienie dla astronautów przed promieniowaniem słonecznym i kosmicznym, co w długofalowej perspektywie prawdopodobnie pozwoli na postawienie stałych baz na księżycu. Ponadto badacze z Uniwersytetu Bristolskiego wywnioskowali, uprzednio zbadawszy 700 współczesnych mikrobiomów, iż przodek wszelkiego życia na ziemi – mikrobiom LUCA – żył 4,2 mld lat temu, a nie, jak uważano do tej pory, 3,5 mld. Kodował niesamowitą liczbę białek – 2,6 tys. Odżywiał się gazowym wodorem, posiadał zaczątek układu odpornościowego, który potrafił zwalczać drobne wirusy i żył w wodach powierzchniowych. Po prostu machina deus ex z tego naszego dziadka! Z kolei w Instytucie Karolinska opracowano nanoboty skłonne do eliminowania komórek rakowych. Działają wyłącznie w kwaśnym mikrośrodowisku, charakteryzującym guzy, co chroni zdrowe komórki. Czyż to nie wspaniałe?
Jednak do czego piję – choć Stanisław Lem nazwał nas rasą drapieżców, z czym do cna się zgadzam, to nadal na przekór hiobowym wieściom, tragediom, wszechobecnej śmierci i tak poruszamy się naprzód. W kontekście księżyca raczej sempre in altum.
Bardzo ironiczny ten nasz rozwój. Na tle wojennych kaleków bez członków i grobów ofiar zmarłych przez zakażenia wynaleziono penicylinę, która na zawsze zmieniła oblicze medycyny. Następnie zaczęto jej nadużywać, a antybiotyki stały się mniej skuteczne, dlatego znajdujemy się na kursie kolizyjnym z superbakteriami. Superbakterie pobudzą kolejne arkana medycyny, zacieśniając przy tym naturalną pętelkę rozwoju, bo on, podobnie jak rynek, nie znosi próżni.
My, rasa krwiożerczych drapieżców, łasi jesteśmy głównie na dwie rzeczy: władzę i wiedzę, no i może trzecią – czyli seks. Wszystko to w warunkach stałego zagrożenia i niepokoju, które, jak wspomniałem ironicznie, korelują dodatnio ze wzrostem technologicznym. Aczkolwiek nie jest to korelat pewny.
Na gatunek pada światłocień, cień zbrodni oraz światło nadziei. Obydwoje kroczą ze sobą w nierównym tańcu, przypominającym gonitwę. Wpierw wybiega cień, spowija mrokiem ludzkie twarze głodne spokoju i dobrobytu. Tango ognia trawi dobytki, życia i nadzieje tylko po to, aby za moment światło wybiło mrok z rytmu. Nadchodzi złoty wiek. Dorobek zostaje odbudowany, a ziemia ponownie zaczyna dawać sowite plony, jest to czas dobroci. I ponownie rozbrzmiewa złowroga muzyka, jakby dochodząc z rynsztoka. Plaga, głód, ubóstwo, wojna przetaczają się walcem angielskim. Skoro wschodzi słońce, czemu księżyc miałby się chować w jego blasku? Bez rodzimej gleby drzewa cynamonowego nie zakwitnie słoneczna morwa. To bardzo optymistyczny pogląd na sprawę ludzkości. Zakłada, że jako gatunek nie popełnimy głupstwa wiążącego się z nieuchronną anihilacją.
Jednak z jakiegoś powodu istnieje paradoks Fermiego czy teoria Wielkiego Filtra. Może tłumaczą one – również ludzką – egzystencję jako wyjątkowy fenomen w skali wszechświata. Może to idealny kawałek układanki, którego brakuje nam do podsumowania życia pozaziemskiego: jesteśmy wyjątkowi albo równie niemądrzy jak reszta naszych braci w inteligencji, aby strzelić sobie w głowę.
Mnie w takich chwilach łapie zaduma, czy faktycznie nauka może być przeciwśrodkiem zagłady, skoro sama prawdopodobnie ją spowoduje. Tu winna urodzić się nam w myśli kultura. Ta dała homo sapiens sapien, które z małpy stworzyło człowieka. Podobno człowiek, jak sama nazwa wskazuje, zdolny jest do racjonalnego myślenia, tym samym do nieprowadzania całej planety ku zagładzie. Gdyby tak jeszcze w jakiś sposób by tu go ucywilizować…
Kiedyś padnie kolejny strzał. Może ktoś umrze, zmobilizuje armię bądź ta armia pozbawi kogoś życia. Kto wie, co wtedy stracimy, a co zyskamy. Co stanie się kolejnym aleksandryjskim papirusem, a kto szaleńcem z pochodnią w dłoni. Historia, mimo że filozoficznymi dziejami nie jest, to nadal krąży wokół pętelki, dość nierównej, jednak pętelki te powtarzają się. Niekiedy niosąc za sobą fatalne skutki, nie okrywając się uprzednio światłocieniem. Polityka pozostanie polityką, a człowiek… z nim to różnie bywa.
Homo czy już sapiens?