Każdorazowe spotkanie z literaturą obozową to dla mnie męka, pomimo wszystko postanowiłem sięgnąć po kilka pozycji. Jednak wypożyczyć to jedno, przeczytać - drugie. Po „przetrawieniu” kilku stron miałem dość. Stężenie niewypowiedzianych okropieństw sprawiło, że zwykłe spojrzenie na okładkę przyprawiało mnie o dreszcze i wywoływało lęk. Pewnego dnia jednak zakrztusiłem się żółcią, co objawiło się w natłoku myśli. Impulsem stał się cytat. „Jedna śmierć to tragedia, milion – to statystyka”. Te słowa Józefa Stalina napełniły mnie grozą. Kiedy pierwszy raz je przeczytałem, zadałem sobie pytanie: „Jak bardzo trzeba być nieczułym, żeby móc powiedzieć coś tak odrażającego?”. W miarę tego, jak zacząłem poznawać historie osób uwikłanych w Ravensbrück, tym bardziej byłem pewien, że śmierć miliona to tragedia do kwadratu, a wykonywanie rozkazów i przyczynianie się do mordów wydaje się jeszcze bardziej przerażające.
Kiedy myślę ”Ravensbrück” nie przychodzą mi do głowy kadry z miejsca kaźni. Obóz to raczej symbol. Prawdziwa tragedia Ravensbrück to zespół rzeczywistego miejsca, wraz z wyciekającym złem na okoliczne wioski, ciągnące się aż do Berlina, gdzie zapadała większość kluczowych decyzji, bo przecież „Obóz leżał tak blisko miasteczka, że wszystkie zmiany za jeziorem oddziaływały na Fürstenberg”.
Jednak prawdziwy koszmar rozgrywał się nie tylko w miejscach położonych na mapie. Była to także klęska poszczególnych umysłów ludzi niezwiązanych z obozem, m.in. mieszkańców okolicznych miejscowości. Było tak w przypadku stolarza Helmuta Kuhna i jego syna Ericha. W swoim zakładzie wykonywali zlecenia dla SS, były to nie tylko trumny, ale i drzwi, półki, prycze. O swoich zetknięciach z obozem mówi w następujący sposób:
„W tamtych czasach każdy skupiał się na sobie. Po prostu robiliśmy, co do nas należało, i wychodziliśmy”. Dodaje: „Kiedyś usłyszałem, że mieszkańcy pluli na przechodzące więźniarki, ale nie uwierzyłem w to. Większość ludzi szybko odwracała wzrok”.
Obojętność aż zaskakuje. O ileż więc bardziej, zepsuci byli ludzie, którzy cały czas tkwili w takich okropieństwach? Być może stężenie zła doprowadziło do tego, że okoliczna ludność, dozorczynie, a nawet więźniarki wyrzekały się wszelkich uczuć czy naturalnych gestów... Dlaczego? Czynników było wiele i trudno się temu dziwić. Praktycznie ciągle wykorzystywano więźniarki i szczuto je przeciw sobie. Dobrze opisuje to fragment z inspekcji Himmlera w Auschwitz-Birkenau. To dzięki temu dowiadujemy się, że podobne praktyki wykorzystywano również w obozie dla kobiet.
„Siedem z tych więźniarek już wychłostano, ale reszta musiała czekać nago cały dzień, dopóki nie przyszła ich kolej. [...] Himmler rzucił okiem na paradujące więźniarki, obejrzał prezentowane mu nagie kobiety, a potem większość czasu spędził na obserwowaniu chłosty. Na koniec wydał rozkaz, by w przyszłości chłostę wykonywały nie dozorczynie, lecz więźniarki, tak jak praktykowano w Ravensbrück. Ze smutkiem trzeba przyznać, że kilka brutalnych dziwek – nie można inaczej nazwać tych kobiet – zgłosiło się na ochotnika z wielkim entuzjazmem”.
Władze niemieckie bardzo dobrze wiedziały, co robią. Nastawienie więźniarek przeciw sobie to ruch, który pozwalał w pewien sposób jeszcze bardziej je kontrolować.
To właśnie „Zdaniem Hössa kapo były «często kobietami budzącymi wstręt», które «przewyższały [...] o wiele swoje męskie odpowiedniki w podłości, chamstwie i nikczemności». Himmler wyraźnie się z tym zgadzał i polecił Hössowi, żeby je lepiej wykorzystywał. [...] Dostrzegł, że «te bestie będą wyładowywały swoje nikczemne instynkty na podległych im więźniarkach»”.
Oprócz więźniarek-dozorczyń werbowano też kolejne osoby do pomocy. Te najczęściej nie zważały na cierpienie osadzonych, gdyż werbunek oznaczał liczne profity:
„Zalety były oczywiste - mundur i darmowe mieszkanie – a teraz obóz oferował też dodatkowe korzyści, w tym salon fryzjerski na miejscu i bezpłatne bilety do kina w Fürstenbergu. Same dozorczynie stanowiły najlepszą reklamę dla tej pracy. Ubrane w szare marynarki, spódnicospodnie, czapki i skórzane buty, chodziły główną ulicą Fürstenbergu, budząc zazdrość miejscowych dziewcząt”.
Spotykało się to z pełną aprobatą ludzi, którzy nie rozumieli tego koszmaru. Uważali tę pracę za prestiż i wyróżnienie. Potwierdzają to wspomnienia Ilse Wiernick:
„Z Himmelpfortu pochodziła jedna z dozorczyń i pamiętam, jak pewnego dnia przyjechała z wizytą w mundurze i cała wieś podziwiała ją i prawiła komplementy, jak ślicznie wygląda”.
Wszystko niesie za sobą konsekwencje. Podjęcie takiej pracy oznaczało całkowity rozpad dotychczasowej wizji świata, uczuć, moralności, zasad i norm. Potwierdzenie znalazła też dawna sentencja homo homini lupus est. Dozorczynie próbowały wierzyć w to, że nie robią nic złego. Potwierdza to historia Dortohei, która podczas rozmowy dementowała pogłoski, twierdząc że
„[...] plotki są nieprawdziwe. «Ależ Frau Schaumann – rzekła – musi pani zrozumieć, że w obozie są kryminalistki i prostytutki oraz kobiety, które nadużywają religii. Są niewykształcone». [...] To wtedy uświadomiłam sobie, że Dortohea kłamie. Spojrzałam na nią i zdziwiłam się, jak zmieniła się jej twarz, odkąd zaczęła tam pracować. Stała się twardsza. Z wyraźnymi zmarszczkami”.
Życie w obozie było nieprzewidywalne. Praktycznie każdy wschód słońca oznaczał mordęgę – fizyczną oraz psychiczną. Przełożone często próbowały się odciąć od otaczającego je świata. Poszukiwały jakiejś alternatywnej, równoległej rzeczywistości, w której mogłyby choć na chwilę odpocząć od przytłaczającego obrazu. Zdaje się, że był to jedyny sposób, aby nie oszaleć... Dochodziło do różnych sytuacji jak na przykład taka:
„Jedna z głównych dozorczyń miała w pokoju fortepian. Pewnego dnia koleżanka weszła tam i usłyszała najpiękniejszą muzykę. Kobieta, która grała, całkowicie zatraciła się we własnym świecie – w ekstazie. I to właśnie ta dozorczyni kilka dni wcześniej zamordowała Żydówkę”.
Oprawcy też potrzebowali namiastki piękna...
Nie sposób zrozumieć niektórych decyzji, ani dlaczego poszczególne osoby postępowały w taki, a nie inny sposób. Nie powinniśmy tego oceniać – nie należy to do nas. Należy po prostu wyciągnąć wnioski. Obóz zagłady w Ravensbrückto okrutne miejsce, które na kartach historii zapisało się czarnymi jak smoła literami. Jest też hańbą. Hańbą dla człowieczeństwa i jakichkolwiek dokonań ludzkości. Można teraz wylewać rzewne łzy nad losami ludzkimi, ale to już nic nie da. Nie odkupi nawet w najmniejszym stopniu zła, jakie się tam dokonało. Jedyne, co możemy zrobić, to odpowiedzieć na pięć ważnych jak palce jednej dłoni pytań:
- Czy coś takiego musiało się wydarzyć?
- Czy dało się temu zapobiec?
- Czy ktoś temu zapobiegł?
- Czy coś takiego może się powtórzyć?
- Czy uda się nam temu zapobiec?
Na pierwsze cztery już teraz można jednoznacznie odpowiedzieć, ale przyszłość piątego leży w naszych rękach...
Bibliografia: Wszystkie cytaty i materiały wykorzystane w tekście,pochodzą z książki Sarah Helm, „Kobiety z Ravensbrück: życie i śmierć w hitlerowskim obozie koncentracyjnym dla kobiet”, przełożyli Katarzyna Bażyńska-Chojnacka i Piotr Chojnacki, Warszawa 2017.
Autorem nadesłanego tekstu jest Antoni Forenda.
Pamiętaj, że Ty również możesz przesłać nam swój tekst do publikacji!